czwartek, 2 kwietnia 2020

Sen Marleny (proza terapeutyczna)

          
                  Foto: I. M. 


   Była sobie mała dziewczynka, która bardzo lubiła kwiaty i motyle. Miała na imię Marlenka. Mieszkała ze swymi rodzicami na wsi pod Warszawą. Latem lubiła biegać po łące i łapać motyle. Jej tata Józef, pewnego dnia wrócił z zakupów i przyniósł Marlence siatkę do łapania motyli. Dziewczynka biegała po łące ze swoją nową siatką i próbowała złapać w nią motyle. Poprosiła tatę, aby w pokrywce od słoika zrobił kilka dziurek. Planowała złapane motyle, przetrzymywać przez moment w słoiku, aby napatrzeć się na ich piękno, a dziurki w pokrywce były potrzebne, po to, aby mogły oddychać. Dziewczynka nie chciała zrobić krzywdy motylkom, tylko chciała się przyglądać im z bliska, a później je wypuścić na wolność.
Gdy była na łące i bawiła się z motylkami przy stawie, nagle poczuła pod gołą stopą, że na coś niechcący nadepnęła, była to ropusza łapka. Marlenka odskoczyła na bok z niepokojem, bo nie chciała nikogo skrzywdzić, a ropucha podskoczyła do góry, zakumkała i wskoczyła do stawu. Dziewczynka nie spodziewała się niczego złego, lecz tym czymś, co zostało przez nią nadepnięte przez przypadek była brzydka, szara ropucha, która wieczorem zamieniała się w straszną zmorę i przychodziła do ludzi nocą i powodowała swymi czarami złe sny, koszmary.
Ropucha patrząc rozgniewana ze stawu na dziewczynkę postanowiła ją ukarać i rzucić na nią zły czar:
- Hokus, pokus moje dziecię, od dzisiejszego dnia szczęścia nie znajdziecie, za moją uszkodzoną na łapce błonę twe ciało choroba pochłonie. Z dnia na dzień będziesz przez chorobę uwięziona jak te motyle co nosisz w słoiku.
I krzyknęła złośliwie:
 -Hokus, pokus niech się stanie, to moje zawołanie!
Widząc to wszystko i słysząc, trzy małe dobre wróżki-ważki, które w ten czas latały obok stawu, postanowiły pomóc Marlence i złagodzić czar strasznej ropuchy-zmory. Choć bardzo chciały całkowicie nie mogły odwrócić złego czaru, ale mogły sprawić, że czar zostanie przerwany pewnego dnia. Wróżki- ważki obserwowały dziewczynkę od dłuższego czasu i wiedziały, że to dobre dziecko, że nie potrafiła by skrzywdzić nawet muchy, a co dopiero motyli i ropuchy. Postanowiły, ze uratują dziewczynkę od złej klątwy.
Rzekły:
 - Czary, mary, hokus, pokus, uchroń dziewczę od choroby, zabierz włosy i zdejm czar złej ropuchy - zmory z Marlenki głowy. Biedne dziewczę wyzdrowieje, gdy dobry uczynek zrobi i jakieś zwierzę ozdrowi.
Tyle mogły zrobić dobre wróżki - ważki. Zdjąć czaru nie mogły całkowicie, ale mogły go złagodzić.         
  Dziewczynka wypuściła na wolność motylki ze swego słoika i wróciła do domu, ponieważ zbliżał się wieczór. W domu na Marlenkę czekała pyszna kolacja zrobiona przez jej mamę Helenę.Dziewczynka zjadła kolację, umyła się i poszła zmęczona spać. Nazajutrz rano obudziła się z bólem brzucha i gorączką. Mama nie wiedziała co się dzieje i zaparzyła jej miętę. Jak również dała Marlence leki od gorączki. Resztę lata dziewczynka spędziła w domu, dlatego, że zamiast zdrowieć, to z dnia na dzień była coraz słabsza i chudsza.
Pewnego dnia mama Marlenki rzekła do męża:
 - Józefie, to nasze dziecko jest coraz chudsze i słabsze, musimy z nią pójść do lekarza - jak mówili tak zrobili.
 Lekarz zbadał dziewczynkę i stwierdził, że musi skierować ją do szpitala, bo tak naprawdę, to nie wiadomo co dziewczynce dolega. Marlenka z dnia na dzień była coraz słabsza i chudsza. Na jej policzkach pojawiły się plamki jak skrzydła motyla. Wówczas zaczynał się wrzesień, a razem z nim nowy rok szkolny. Dzieci właśnie zaczynały swoją naukę w kolejnej klasie, a Marlenka nie mogła z nimi pójść do szkoły, ponieważ była chora i musiała pójść do szpitala. Dziewczynka przeszła szereg badań na oddziale dziecięcym, dano jej leki, lecz mimo wszystko czuła się coraz gorzej, jej plamki na skórze twarzy się powiększały i z dnia na dzień wyglądała coraz gorzej, tak jakby na jej twarzy siedział wielki czerwony motyl.
Trzy dobre wróżki- ważki: Brunhilda, Gertruda i Mela cały czas czuwały pod szpitalem i trzymały pieczę nad dziewczynką. Cały czas czuwały pod oknem szpitalnym, by odsuwać od Marlenki złe koszmary nocne, które jej się bardzo często śniły i rujnowały jej zdowie. Działo się tak za sprawą złej ropuchy-zmory, wiedzmy która zsyłała koszmary senne do Marlenki. Wróżkom-ważkom było bardzo przykro, że nie mogą przerwać czaru złej ropuchy. Chciały pomóc Marlence, ale nie mogły zrobić nic więcej jak czekać na odpowiednią porę i czas.
Mama Marlenki cały czas przebywała z córką w szpitalu. Z dnia na dzień coraz bardziej była zrezygnowana widząc swoje dziecko coraz bardziej chore. Nie mogła patrzeć na ból i cierpienie dziecka. Prosiła Boga o zdowie dla Marlenki, modląc się:
 - Boże spraw, aby mojej córce się poprawiło, aby wyzdrowiała i nabrała sił. Ocal moje dziecko, a mnie zabierz jeśli jest taka Twoja wola. Pewnego wieczoru zaświecił nad Marlenką promyk nadziei, ponieważ sprowadzono dla niej nowy lek. Dziewczyna zasnęła i pierwszą noc od niepamiętnych czasów nie czuła bólu, ponieważ dobre wróżki- ważki, zesłał dla Marlenki z nieba pomoc. Anioła w postaci pięknego, białego, wielkiego psa, aby mógł chronić ją od zła. Tej nocy już nie bała się groźnego, złego czarnego psa, który chciał zbliżyć się do niej i znowu ją ugryźć, ponieważ u jej głowy czuwał piękny biały pies i chronił ją od złego, odganiając czarnego psa od Marlenki.
W środku nocy dziewczynka wybudziła się ze snu, ponieważ dostała wysokiej gorączki i dobre ciocie pielęgniarki robiły jej chłodne okłady i lekarze walczyli o jej życie, podając jej kolejną dawkę leku.  Dziewczynka ponownie zapadła w długi, głęboki sen. Marlenka śniła o zielonej łące i swoich motylach, które łapie w siatkę, a następnie biegnie do stawu i wypuszcza na wolność swoje zdobycze, motylki, aby mogły znów siąść na kwiatach i spić z nich nektar, po którym stawały się coraz piękniejsze. Przy stawie dziewczynka zauważyła wróżki-ważki, które zaczęły wołać Marlenkę, aby pobiegła za nimi, lecz nagle ze stawu wyłoniła się ropucha, która rzekła do Marlenki:
 - Nie idź za nimi, bo zniszczę wszystkie Twoje motyle.
 Marlenka zawahała się chwile, ale pobiegła za ważkami, które coraz głośniej nawoływały dziewczynkę:
- Chodź z nami, chodź z nami, nic się złego nie stanie z motylkami.
 Biegnąc za ważkami Marlenka, przystanęła obok drzewa, do którego doprowadziły ją dobre wróżki i zauważyła pod gałęzią, że leży na wpół żywe pisklę i umiera z pragnienia. Wzięła do rąk pisklaczka i pobiegła z nim szybko do stawu, aby dać mu pić. Po tym wszystkim małe pisklątko się orzeźwiło i wróciło bezpiecznie na rękach dziewczynki do swojego gniazdka. Marlenka uratowała czyjeś życie i w ten czas zły czar prysł.
Po trzech dobach Marlenka wróciła ze swego magicznego snu, na łóżko szpitalne. Obudziła się rankiem i krzyknęła:
 -Mamo, gdzie jesteś!
           Mama nagle wyłoniła się ze zdziwieniem z łazienki, podbiegła do córki i obięła ją i ucałowała. Pogładziła córkę po głowie i powiedziała:
- Choć od leków ci włoski się przerzedziły, to nic, bo zginął ci wreszcie ten wstrętny motyl z twarzy.
Dziewczynka po kilku dniach wróciła do domu. Było wówczas już Boże Narodzenie i w nowym roku od stycznia wróciła do szkoły. Jeszcze kilka razy odwiedziła szpital i swoje dobre ciocie w nim, ale już do wakacji dziewczynka była w pełni zdrowa i uśmiechnięta. Marlenka bardzo dobrze się uczyła i postanowiła, że w przyszłości zostanie weterynarzem i będzie leczyć chore zwierzęta. Jak postanowiła tak zrobiła. Ukończyła studia z bardzo dobrym wynikiem. Następnie zaczęła prace w schronisku dla zwierząt i tam poznała przystojnego chłopca, w którym się zakochała i wzięła ślub. Żyła długo i szczęśliwie opiekując się zwierzętami i lecząc ich chore rany.
Każde cierpienie uczy nas czegoś nowego, a życie to najlepszy nauczyciel jakiego możemy spotkać. Czasami nasze drogi są kręte, póki nie zrozumiemy, że nasze życie staje się w pełni wartościowe, gdy możemy służyć naszą pracą innym. Czasami dla nas tak niewiele, a dla innych cały świat, ale nie martw się na zapas: Dobrze będzie, musisz w to tylko mocno uwierzyć! Bo nad wszystkim Pan Bóg czuwa, w swej opiece wszystkich ma. Krzyża nie poskąpi ludziom, by uchronić ich od zła. "Albowiem ilekroć nie domagam, tylekroć jestem mocny"*.Także wstań jutro pogodny i uśmiechaj się do ludzi, bo czasami nam do szczęścia starczy czyjś pogodny uśmiech, dobre słowo, miły gest. Tak niewiele nam potrzeba,  a tak ważne w życiu jest :)

 © Ewelina Maleta

*2 List do Koryntian 12,10.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz